Top

Macierzyństwo – dwójka dzieci to hardcore totalny, czy kwestia ustalenia priorytetów?

Decydując się na pierwsze dziecko – „owoc naszej miłości” 🙂 wiedziałam co mnie czeka, ponieważ przerabiałam to już wcześniej… W jaki sposób? Cofnijmy się o kilkanaście lat. Mieszkałam wtedy z Mamą, a moja siostra urodziła swoje pierwsze dziecko i zamieszkała razem z mężem w naszym domu. Wtedy przekonałam się na własnej skórze czym są nieprzespane noce, co znaczy ząbkowanie, codzienna pielęgnacja, a nawet nauczyłam się najprostszych czynności takich jak zmiana pieluchy czy ubieranie małej, ruchliwej laleczki. Trzeba przyznać, że była to doskonała szkoła życia, bo później faktycznie, jak człowiek już się decyduje na stworzenie nowego człowieczka, to już wie z czym to się je.

 

A teraz przyspieszamy czas o jakieś kilka lat. Decyzja zapadła, chcemy mieć dziecko! Niby się mówi, że to takie proste, ale w naszym przypadku tak łatwo nie było. Starania zajęły nam półtora roku. W sumie to kilku miesiącach zaczęliśmy się martwić, że coś jest nie tak, że może warto wybrać się do lekarza i zrobić badania. Ale zdecydowaliśmy, że odpuszczamy, wrzucamy na luz, a po pół roku, jak nic nie wyjdzie, to może wtedy wybierzemy się do poradni. Mijały kolejne miesiące i nic. W tym czasie postanowiliśmy, że wybierzemy się na wycieczkę marzeń do Kanady i pozwiedzamy troszkę, póki jest nas jeszcze dwoje. Bilety zamówione, zaczęliśmy szykować się do wyjazdu.

 

 

Aż tu kilka dni przed wylotem zaczęłam się jakoś dziwnie czuć. Z rana pojawiły się mdłości, picie kawy nie sprawiało już takiej przyjemności jak kiedyś – ogólnie wiedziałam, że coś jest nie tak. Poszłam do lekarza i potwierdził to, czego tak naprawdę się już się nie spodziewaliśmy – przecież odpuściliśmy sobie! Ale udało się! W brzuszku była fasolka! Co tu dużo mówić, pojawiła się ogromna radość 🙂 Ale ale, za kilka dni wylot, ja na początku ciąży, a podobno nie powinno się latać w pierwszych tygodniach. Po konsultacji z lekarzem, który nie widział żadnych przeciwwskazań, wybraliśmy się w podróż! Wychodzi na to, że czasami warto dać sobie na wstrzymanie, nie nakręcać się niepotrzebnie, być może w organizmie coś się odblokowuje i wtedy mały człowieczek ma szanse powstać.

 

 

Oczywiście nie w każdym przypadku ta metoda się sprawdzi. Czasami trzeba skonsultować sprawę z lekarzem, ale zdarza się też i tak, że wystarczy na trochę zwolnić, nie myśleć o rozmnażaniu 24h na dobę, odpuścić kalendarzyk, a wtedy być może uda się stworzyć małą istotkę.

 

 

Obecnie nasz kochany gałganik ma już 3,5 roku :). Rośnie jak na drożdżach, ma swoje fochy z przytupem nóżką, coraz bardziej jest świadoma tego co chce. Gdy Zuzia się urodziła stwierdziliśmy z mężem, że więcej szczęście nam nie potrzeba i Zuzia będzie jedynaczką (mimo, że oboje mamy rodzeństwo). NO ALE JAK TO ZWYKLE BYWA W NASZYM PRZYPADKU – LOS CHCIAŁ INACZEJ…. 😛

 

 

GIGANT WPADKA

 

 

Jak już wspomniałam te parę linijek wcześniej, o drugim dziecku faktycznie nie myśleliśmy i w sumie było nam dobrze we trójkę. Wszystko zaczęło się jakoś układać, zarówno w naszym życiu zawodowym, jak i prywatnym. Udało się – w końcu nastąpiła równowaga – do czasu gdy w lutym ubiegłego roku dowiedziałam się, że jestem w kolejnej ciąży. Aaaaa myślałam wtedy, że zejdę na zawał. Jak to możliwe? Gdybym mieszkała w USA poszłabym do sądu i założyła sprawę przeciwko producentom środków antykoncepcyjnych. Ale że nie mieszkamy w USA, tylko w Polsce i wiemy jak działa nasze sądownictwo – darowałam sobie. No dobra, ale w drugiej ciąży nadal jestem i co dalej?

 

 

Dalej już tylko oczekiwanie na to co ma być… w domu będzie dwójka dzieci – jedno trzyletnie, które wystartowało z przedszkolem oraz mały ufik, który będzie wymagał prawie 99 proc. uwagi. Szczerze, przez te dziewięć miesięcy nastawiałam się, że to będzie jazda bez trzymanki, hardcore, prawdziwy rollercoaster. No co tu dużo mówić, początkowo zderzyłam się z rzeczywistością. Pierwszy miesiąc był dla mnie okresem, w którym jakoś trzeba było sobie wszystko poukładać, stworzyć pewien rytuał, dzięki któremu miało być łatwiej. I faktycznie, w końcu zaskoczyło :)!!!

 

 

No dobra… zwykle nie ma czasu na jakiś odpoczynek – tak jak to jest przy jednym dziecku. Przy dwójce trzeba wykorzystywać wolną chwile na zrobienie innych rzeczy. Tutaj nie zjesz już ciepłego obiadu, nie napijesz się w spokoju kawy. Ja w sumie nawet nie mam specjalnie czasu na jedzenie – zjadam resztki po Zuzi- tak wiem, źle robię, 5 posiłków dziennie w odstępie 3-4 godzinnym… bla bla bla – tylko że ja zwyczajnie w tygodniu nie mam na to czasu.

 

 

Swego czasu Zuzka dość często nam chorowała, przynosząc zarazki z przedszkola. Będąc z dzieciakami w domu, wiem jedno – wtedy trzeba każdej córce poświecić czas i starać się je rozdzielić, żeby jak najmniej miały ze sobą styczność. Ale słuchajcie, da się funkcjonować, z wywieszonym jęzorem, ale DA!!! Każda zalicza w ciągu dnia drzemki, nie chodzi głodna, ma zajęty czas. Tylko ja biegam między pokojami, żeby przynajmniej starsza córka nie poczuła, że została zepchnięta na dalszy plan. Potem wieczorem, gdy obie już w końcu zasną, padam na łóżko i mnie nie ma. Zasypiam w przeciągu paru sekund. Przerwa w nocy na karmienie, chwila snu i o 6 pobudka. Tak, moje dzieci nie są śpiochami i wstają razem ze wschodzącym słońcem. I zaczynamy kolejny chorowity dzień.

 

Wszystko znacznie lepiej wygląda, gdy starsza pójdzie do przedszkola. Od kwietnia idzie nam całkiem nieźle – Zuźka już nie choruje (odpukać!) i chociaż te kilka godzin mogę poświecić bardziej szkrabowi. Muszę tu jednak zaznaczyć, że Zuzia jak na razie przestała drzemać w przedszkolu. Zgodnie z sugestią naszej pani doktor pozostaje do obiadu włącznie, a potem koło godz. 12 odbieram ją z Gabrysią. Pani dr (z własnych doświadczeń) zauważyła, że częściej chorują dzieci, które pozostają na drzemce w przedszkolu. U nas jak na razie zero glutów w nosie. Ufffff 🙂

 

 

Co tu dużo mówić, najwięcej obowiązków spoczywa na mnie. Żeby nie było, Tatuś stara mi się bardzo pomóc i odciążyć ile może po powrocie z pracy. Ale wtedy to już pozostaje chwila zabawy ze starszą, mycie i usypanie. U nas jest podział, każdy usypia jednego gałganka. Czasem jest zamiana, kiedy Zuźka stwierdzi, że ma ochotę na jakąś odmianę. Młodsza na razie nie ma nic do gadania, bierze tego, który akurat jest wolny i pod ręką. Zdarzało się, że Tata wyjeżdżał na konferencje zagraniczne i wtedy musiałam ogarnąć dosłownie wszystko. Za pierwszym wyjazdem bardzo się obawiałam, jak to będzie, ale nawet usypianie opanowałam do perfekcji. Już nic nie stanowi dla mnie problemu. Już nawet pogodziłam się z tym, że jak tylko Tata opuszcza nasze cztery kąty na dłużej niż jeden dzień, to dziewczyny chorują. Od tak nagle pojawiają się zarazki i padamy jak muchy. Najpierw one, a później ja – łapie co lepsze zarazy. Ale przecież trzeba się wziąć w garść – tu nie ma czasu na biadolenie, dzieci są ważniejsze. Dobrze że w domu jest zawsze dużo kawy, to jakoś dzień udaje się przeżyć. W takich sytuacjach KOFEINA RZĄDZI! Tatuś za to dorobił się zakazu wyjazdów 😉

 

 

WEEKEND CZAS ZACZĄĆ

 

Za to weekendy to już całkiem inna historia. Nie wiem jak wy, ale jak mąż jest w domu, to ja spowalniam. W duszy mam czy jest  posprzątane i czy pranie jest wstawione. A obiad? Zawsze coś się szybko upichci albo po prostu wyjmę z zamrażalnika ugotowaną dużo wcześniej zupę i z głowy! Niestety na moim facecie nie mogę polegać – on nie potrafi gotować – ugotowanie wody na herbatę jest dla niego nie lada wyczynem. No dobra, całkiem nieźle mu też idzie odgrzewanie i zamawianie dań na wynos 😛 Ale wracając do weekendu – PANUJE WTEDY KOMPLETNY LUUUUUUZ – wrzucam niski bieg. Oczywiście bywa, że kiedy w tygodniu czegoś się nie ogarnie, mąż zajmie się starszą, a ja z młodszą nadrabiam co trzeba.

 

Powiedzmy sobie szczerze, przy dwójce dzieci organizacja to podstawa. Sprzątanie, pranie, gotowanie najlepiej gdy jest zrobione zgodnie z wypracowanym rytmem dnia. Bo kiedy to runie….ehhh aż szkoda gadać 😉 No ale zawsze można spróbować nadrobić zaległości następnego dnia 🙂 A poza tym pamiętajmy, że:

 

No Comments

Post a Comment