Top

„Wielka fabryka elfów” – świąteczna przygoda dla milusińskich

„Wielka fabryka elfów” w warszawskiej wersji to nieco ponad dwie godziny gier i zabaw utrzymanych w świątecznej narracji. Kolejne zadania mają na celu znalezienie części do niedokończonej zabawki, której potrzebuje sam Święty Mikołaj. Niepowodzenie wiązałoby się z rozczarowaniem jakiegoś dziecka, które pod choinką nie znalazłoby wymarzonego prezentu. Czy warto wydać kilkadziesiąt złotych na przeżycie tej przygody? Sprawdziliśmy to całą rodzinką, Zuzia, ja i tata.

 

 

Jeśli nie macie czasu czytać całego wpisu, skrócona wersja brzmi: tak, warto, ale próg opłacalności kończy się w okolicach sześcioletnich pociech. Z ośmiolatkami, z przymrużeniem oka, jeśli uwielbiają wszystko co związane z Mikołajem, można zaryzykować, ale starsze dzieci raczej będą miały trudność z wkręceniem się w historyjkę, a i same zadania są na tyle proste, że miejscami w grę może wejść znudzenie.

 

 

 

 

Zuzia, czterolatka była oczarowana. Momentalnie zapomniała o rodzicach. Przez dwie godziny liczyła się tylko elfka, która oprowadzała dzieci po „fabryce”. I tu pierwszy duży plus. Dzieci zostały podzielone na trzy grupy z czego głównym kryterium podziału był wiek. Dzięki temu starsze pociechy, dokazujące od samego początku, przerywające wstępne przedstawienie głupawymi komentarzami, bawiły się po swojemu i nie przeszkadzały “młodzieży”, która od razu poczuła klimat. Współczuję tylko opiekunowi tej grupy.

 

 

 

 

Wszystko co działo się dalej odbywało się na terenie „fabryki elfów” i miało prowadzić do dokończenia zabawki żołnierzyka, której brakowało wielu części. Kolejne pomieszczenia zapraszały dzieci do zabawy i odszukania fragmentów zabawki. Zuzia między innymi układała budowle z dużych plastikowych klocków, wykańczała drewniany wózeczek, w którym następnie był przewożony żołnierzyk, pisała list do Mikołaja (kolejny 😉 ), który trafił do specjalnej skrzynki na listy, hałasowała używając specjalnych tub, skakała na dmuchanych budowlach, rzucała się miękkimi śnieżkami, układała gigantyczne puzzle, a finalnie trafiła na kolana Świętego Mikołaja, który osobiście podziękował jej za zaangażowanie w zadania.

 

 

 

 

 

Od Mikołaja wyszliśmy z dyplomem i książeczką z obrazkami do kolorowania. Daliśmy się też naciągnąć na długopis z bałwankiem, który Zuzia wypatrzyła w sklepiku z pamiątkami. Zresztą my strzeliliśmy sobie kawę, więc wyszło uczciwie 😉 Warto dodać, że wszystkie części fabryki były udekorowane choinkami, lampeczkami i zabawkami. Miejscami widziałabym coś ekstra, jakieś tła nawiązujące do fabryki, więcej ozdób i światełek, ale świąteczny klimat dało się poczuć. Zadania? Jak już wspomniałam, nieco banalne, jednak patrząc na zachwyt Zuzi, w punkt dopasowane do jej wieku. Liczba? W porządku – jedno zadanie więcej i Zuzia padłaby ze zmęczenia, a tak, dwie godzinki zleciały błyskawicznie i z bardzo pozytywnym skutkiem (mąż musiał nieść Zuzię na barana tylko połowę drogi do przystanku tramwajowego 😉 ).

 

 

 

 

 

 

Podsumowując, „Wielka fabryka elfów” to fajne doświadczenie. Młodszym dzieciakom sprawi sporo radości, a rodziców nakręci na święta. Jeśli za rok zmieni się „repertuar”, z pewnością wrócimy. Możliwe, że w czwórkę 🙂

 

 

 

 

 

 

Warto wiedzieć:

 

 

  • bilety kosztują 59 zł (dziecko + jeden dorosły);
  • zabawa trwa od 25 listopada do 22 grudnia br. na PGE Narodowy;
  • kolejny dorosły może wejść kupując „połówkę” biletu tuż przed wejściem;
  • w weekendy jest drożej;
  • na Grouponie bilety można znaleźć taniej, ale w nietypowych godzinach (bilety kupujemy na konkretną godzinę);
  • parking podziemny to koszt 15 zł;
  • mniej więcej w połowie warsztatów dochodzimy do miejsca, gdzie można usiąść i na spokojnie zjeść kanapkę przygotowaną w domu (rozwiązanie, które gorąco polecam);
  • jest miejsce, gdzie można kupić kawę i przekąskę w postaci paluszków lub batonika;
  • szatnia bezpłatna.
No Comments

Post a Comment