Top

Czasami mam wszystkiego dość…

Godzina 6:20 pobudka (choć zwykle wcześniej, bo Gabi wstaje przed 6). 6:30 budzę Zuzię na śniadanie, ubieramy się, myjemy zęby i wychodzimy do przedszkola. Z Gabi wracamy do domu, młoda coś przekąsi, drzemka, ja w tym czasie ogarniam co się da. Potem pobudka, bawimy się, gotujemy obiad, idziemy na spacer i po Zuzię (jeśli odbieram ją po obiedzie), jeśli nie to spacerujemy same, w międzyczasie jakieś zakupy, powrót do domu, znowu młoda je i po Zuzię koło 15:30. Tak przez cały rok… nie licząc chorób, choć dzień i tak wyglada dość podobnie, gdy obie są na mojej głowie.

 

W wakacje też pojawia się pewna rutyna, choć tu chodzą spać znacznie pózniej niż w Warszawie i wstają koło 8-8:30. Lekka odmiana, ale wiadomo pewne czynności są zachowane, w szczególności w przypadku Gabi, ona nie za bardzo przepada za odchyleniami od normy.
Ci co mają dzieci wiedzą, że każdy dzień to rutyna, z pewnymi odchyleniami od normy, ale nie oszukujmy się nudna rutyna, która dla dorosłego może być wkurzająca. Muszę Wam przyznać, że w pewnym momencie gubię się, jaki mamy dzień tygodnia, bo wszystko zlewa mi sie w jedną całość.

 

 

Mam takie dni, że czuję, jak w moim ciele narasta bunt, chodzę poddenerwowana i wkurza mnie każda czynność wykonywana „od zegarka”. Fukam na męża. Tak naprawdę to w takich sytuacjach mam ochotę rzucić to wszystko, ale nie da się. Niby teoretycznie wieczorem, gdy dziewczynki pójdą spać mam mnóstwo czasu, ale ja wtedy marzę o tym, żeby pierdyknąć się na łóżko i zasnąć. W duszy mam wyjście, zrobienie czegoś dla siebie. Zamykam oczy i śpię.

 

Weekendy?

 

Noo mój mąż wiecznie powtarza idź, wyrwij się z domu, przejdź się sama. A ja co robię? Robię te rzeczy, na które przysłowiowo już nie starcza czasu w tygodniu, czyli ogarniam do końca dom. A gdy ładnie jest za oknem, po prostu szkoda mi gdzieś wychodzić samej, tylko idziemy wszyscy razem na plac zabaw i spędzamy czas razem, bo tak naprawdę w tygodniu nie ma na to czasu. Robert siedzi długo w pracy, a ja sama z dziewczynkami. Nie ma czasu myśleć o sobie, wolę być z rodziną, choć w głębi duszy czuję, że mam ochotę robić coś zupełnie innego.

 

I tu w sumie dochodzimy do sedna sprawy moje „mam ochotę” kończy sie na tym, że plany tego co mogłabym zrobić ułożone są w głowie, ale ich realizacja nie dochodzi do skutku. Dlaczego? Nie wiem. Mój mąż nie jest żadną pierdołą czy nieogarniętym życiowo człowiekiem co nie potrafi zająć się dziewczynkami, ojjj nie!!! Prawdziwy skarb mi sie trafił. Tylko że ja zamiast o sobie, myślę cały czas o innych. No bo przecież on też cały tydzień w pracy, więc czemu ma mieć jeszcze obie dziewczynki na głowie, że szkoda czasu na moje widzi mi się skoro tak krótko widzimy się w tygodniu. Tłumaczę sobie zawsze tym, że jak dziewczyny podrosną będzie mi łatwiej i wtedy bardziej zadbam o to co mnie chodzi po głowie. Że będzie czas na plotki, kawę na mieście, kilkudniowy wyjazd gdzieś w siną dal. Po prostu na to wszystko przyjdzie jeszcze czas.

 

 

 

Mimo że nie do końca robię to co chcę i w głębi duszy wkurzam się, to nie żałuję że spędzam ten czas z dziewczynkami i mężem. Wiem, że kiedyś to docenią, że w weekendy robiliśmy coś wspólnie, poświęcaliśmy im czas. Będą miały co wspominać. A ja??? Na moje odskocznie od rutyny jeszcze przyjdzie czas:). W końcu dzieci tak szybko rosną, że zanim się obejrzę wyfruną mi z gniazda. Dlatego być może podświadomie chcę się nimi jeszcze nacieszyć. Haha można by pomyśleć że samobiczuje się i poświęcam, odbierając sobie przyjemności. Być może… tylko że jeśli byłabym w innym miejscu i robiła to co chciała, to wcale bym rewelacyjnie tego czasu nie spędzała. Dlaczego? A to dlatego, że myślami byłabym gdzie indziej. Zastanawiałabym sie jak w domu, co fajnego oni porabiają, co mnie tam superanckiego omija. Tak, przyznaję, jestem nienormalna. Ale kocham swoje dzieci, lubię z nimi spędzać czas i mimo, że czasami mam ochotę uciec z domowego wariatkowa to i tak chcę i wolę tam być niż kręcić się po mieście. Na mamę w wielkim mieście przyjdzie jeszcze czas?.

No Comments

Post a Comment