Top

Historia pewnej wiązanki i zszytego palucha

Jesteśmy małżeństwem od 5 lat. Dokładnie 28 kwietnia mieliśmy swoją małą rocznice. Niby 5 lat to niewiele, bo tak naprawdę jesteśmy dopiero na początku naszej małżeńskiej drogi, a plan jest taki, że szczęśliwie chcemy razem się zestarzeć, dużo trzymać się za raczki i mocno się kochać. Co z tego wyjdzie? Czas pokaże.

 

Przed zawarciem związku małżeńskiego byliśmy parą przez 8 lat. Wychodzi na to, że już 13 lat idziemy wspólnie przez życie. Można do tego doliczyć znajomość przez okres liceum, kiedy to spotykaliśmy się na szkolnych korytarzach. Kiedy byłam w czwartej klasie, zaczęliśmy się ze sobą spotykać.

Po 8 latach bycia razem, postanowiliśmy pójść krok dalej. Udało nam się zamieszkać razem i w dniu przeprowadzki, wieczorem, po męczącym dniu zwożenia klamotów, mój mąż oświadczył mi się. Idealne zwieńczenie dnia i cudowna niespodzianka. I co najważniejsze, nie spodziewałam się tego 😉 Później, po 2 latach bycia narzeczeństwem postanowiliśmy wziąć ślub.

 

 

Przygotowania do ceremonii ruszyły z kopyta. Sukienka kupiona, garnitur też, wiązanka zamówiona, osoba do ogarnięcia mojej czupryny oraz makijażu również. Bosko! Wszystko szło jak z płatka do momentu, gdy…

 

Zapomniany bukiet

 

 

Niech to wszystko szlag!!!

 

Podczas czwartkowego wieczoru zmywam pokolacyjny brud i… niech to wszystko szlag – miska wyślizguje mi się z ręka. Zamiast ręce do góry, zaczęłam ratować szklana miskę – od taki odruch. Jak to w takich sytuacjach bywa, naczynia nie złapałam, ale za to porządnie rozcięłam sobie środkowego palucha. Krew lala się okropnie. Mój trzeźwo myślący przyszły mąż stwierdził, że to nie jest ranka do zaklejenia plasterkiem, tylko trzeba śmigać na ostry dyżur. Z ręka owinięta ręcznikiem jechaliśmy w te pędy do szpitala. Tam założono mi 6 szwów – po prostu bosko. Lekarz, który zakładał mi szwy śmiał się ze mnie, że to chyba tak specjalnie, żebym miała wymówkę odwołać ślub 😉 Kazano mi łazić z takim zawiniętym paluchem przez około 2 tygodnie. Jak się wszystko ładnie zagoi, to pomyślą o zdjęciu szwów. Tak więc ślub brałam w pięknie obandażowanym paluchu. Teraz jak sobie przypominam historię z paluchem, śmieszy mnie ona, choć na tamtą chwilę nie było mi do śmiechu.

 

 

Wielki dzień

 

W końcu nadszedł ten wyjątkowy dzień. Wtedy wszystko szło jakoś pod górkę i zajmowało więcej czasu niż myśleliśmy. Dodatkowo trzeba było zmienić mi opatrunek i przemyć zszyta ranę – mój cudowny mąż pomagał jak mógł, bo ja strasznie panikowałam. Tak więc ubraliśmy się, wzięliśmy obrączki i sruuu do samochodu. Ledwo zdążyliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego na Starym Mieście.

 

Bukiet zrobiony w 10 minut!

 

No dobra, wysiadam z samochodu, a moja siostra, która była moją świadkową, pyta gdzie mam wiązankę? Z przerażeniem w oczach rozglądam się, patrzę na męża i… mówię że mam, ale w domu na stole. No po prostu masakra goni masakrę!!! Jakieś fatum nad nami krążyło – jak nie paluch, to teraz wiązanka.

 

 

Ale moja przytomna siostra pobiegła do pobliskiej kwiaciarni i w niecałe 10 minut wróciła z pięknym drugim bukietem kwiatów. Brawa również dla pani kwiaciarki, która tak szybko się uwinęła z robotą 😉

 

 

Bilans z mojego ślubu wyglądał tak – mam męża, rozwalonego palucha i dwie wiązanki – jedna czekała w domu, a druga robiona na szybko brała udział w naszej ceremonii. Co najważniejsze, 28 kwietnia 2012 roku dopisała nam pogoda (dzień wcześniej lał deszcz i było zimno). To taka nasza wisienka na torcie 🙂 Co znacznie poprawiło mi humor 🙂

 

 

Przynajmniej będzie co wspominać i opowiadać dziewczynkom gdy dorosną 😉

 

zdjęcia wykonane przez: Iwona Gusta i Wanda Borkowska
No Comments

Post a Comment