Top

Precz z glutami i wypluwaniem sobie płuc!

Początki chodzenia Zuzi do przedszkola to była masakra. Tydzień łażenia, trzy tygodnie kurowania się w domu. I tak od września do kwietnia. Potem nastąpiła lekka poprawa. Drugi rok przedszkola to w końcu bycie przedszkolakiem na medal. Zresztą, co tu dużo mówić Zuzia uwielbia swoje przedszkole i smuteczek pojawia się, gdy nagle dopada nas choroba…

 

 

Gdy zaczął się wrzesień, kolejny rok w przedszkolu bałam się, że będzie tak źle jak zeszły rok. Ale jak bardzo się myliłam. Teraz to ideał!!! 🙂 Miała chwile załamania, ale świetnie sobie poradziła z zapaleniem oskrzeli i to bez antybiotyku! Wcześniej, każdy najmniejszy katar kończył się infekcją ucha albo anginą. Mimo że nasza lekarka nie jest z tych, co od razu zaczynają z grubej rury, to niestety często wprowadzała Zuzi antybiotyk. Obecnie świetnie sobie radzi dostępnymi bez recepty syropkami, a tak naprawdę całą robotę odwala nebulizator. Inhalacje z soli fizjologicznej świetnie się u Zuzi sprawdzają przy zakatarzonym nosie.

 

 

Niestety, ostatnio szlag mnie jasny trafił. Kiedy to przyprowadzam zdrowe dziecko do przedszkola, rozbieramy się w szatni i słyszę dzieci wypluwające swoje płuca, z gilami po pas. Moja pierwsza myśl? No super, to już widzę jak moja zacznie łapać zarazki. Na szczęście z pomocą witamin Zuzia świetnie sobie poradziła.

 

 

Do czasu…

 

 

Do czasu, gdy zaczęły się pojawiać dzieci coraz bardziej chore. A rodzice nic sobie z tego nie robili. Kiedy to jedna z Mam nie wytrzymała i zwróciła drugiej uwagę, że dziecko wypluwa sobie płuca, to odpowiedź Mamy mnie przeraziła „no wiem, że chory, ale co ja mam z dzieckiem zrobić?”. Inna sytuacja to jak mamy rozmawiają w szatni i opowiadają, że jej „dziecko bierze antybiotyk, no ale przecież do przedszkola musi pójść, bo są jakieś tam zajęcia/ warsztaty. A przecież nie może opuścić. No jak”.

 

 

Serio! Moje dziecko w zeszłym roku opuściło mnóstwo takich zajęć, czy jest biedniejsze z tego powodu, wątpię. Po prostu wiem, że gdy dzieje się coś złego, coś niepokojącego to zatrzymuje w domu. Znam swoje dziecko i wiem kiedy zaczyna się choroba, a kiedy to obniżona odporność. A tym bardziej kiedy zwykłe leki nie działają i zaczynam wprowadzać antybiotyk. Po takiej kuracji zawsze, dodatkowo jeszcze jeden tydzień dochodzimy do siebie. Zresztą nasze lekarka zawsze powtarza „przynajmniej tydzień obowiązkowo w domu!” i pomału zacząć wychodzić na dwór (gdy pogoda jest w miarę dobra).

 

 

 

 

Ja wiem to wcale nie jest proste, pracodawca patrzy krzywo, nie zawsze mamy kogo prosić o pomoc, no ale czemu na tym mają cierpieć inne dzieci. Czemu to moje dziecko ma wdychać całe mnóstwo zarazków, tak naprawdę nie potrzebnych. Obecnie przy starciu największych zaraźliwych gigantów, Zuza od zeszłego tygodnia, dokładnie od wtorku jest w domu – niby lekki katar, niby nic, ale pojawił się niepokojący kaszel wezwałam lekarkę. Była to zwykła infekcja katarowa. Czysto w gardle i płucach – na szczęście! Minął weekend i jest ogromna poprawa. Nawet udało nam się (za pozwoleniem Pani dr) pójść na Zuzi pierwsze przedstawienie baletowe. Choć jak sama powiedziała, gdyby poprawy nie było, ma zostać w domu. Obecnie Zuzia ma się dobrze i nawet dostała zielone światełko, aby ruszyć do przedszkola. Oczywiście poszła, ale tylko w poniedziałek, później do świąt zostaje w domu. Nie chcę ryzykować, że znowu coś przyniesie, a zamiast święta z rodziną spędzimy je pod kołdrą. Ooooo nieeee!

 

 

Ale żeby nie było tak pięknie, teraz choruje Gaba, ja, no i zarazki dorwały również mojego R. Choć u Gaby widać już poprawę (albo lepiej tfu tfu odpukać), to jeszcze pozostaje ja i R. A wiecie jak to jest z chorym facetem – on nie choruje tylko biedak walczy o życie! Na szczęście jest jeszcze kilka dni i mam nadzieję, że już pozbędziemy się wszystkich zarazków.

 

 

Nie będę ryzykować…

 

 

Być może jestem z tych mam co chuchają i dmuchają na swoje dziecko… być może. Ale gdy słyszę inne dzieci chodzące chore do przedszkola, na antybiotykach czy też nafaszerowane nurofenem to mi ciśnienie skacze. no bo jak tak można narażać innych, a przede wszystkim swoje dziecko, bo przecież mogą pojawić się powikłania, które jeszcze pogorszą jego stan.

 

 

Dlatego proszę – wsłuchajcie się w swoje dziecko, gdy mówi źle się czuje, albo wystarczy spojrzeć w oczy i od razu widać, gdy coś złego się dzieje. Pamiętajmy również, że przyprowadzenie dziecka chorego, nafaszerowanymi lekami wcale nie rozwiązuje problemu! A wręcz go nasila, bo gdy jedno dziecko zarazi drugie i tak dalej… to koło się zamyka i równie dobrze choroba może wrócić i to jeszcze z większym przytupem. Dbajmy o siebie i innych!

 

 

 

 

Pozdrawiamy wszystkich chorowitków i życzymy szybkiego powrotu do zdrowia!!! 🙂

No Comments

Post a Comment