Top

Wielki come back!

Zniknęłyśmy z blogu na dłuuuuugi czas. Aż wstyd się przyznać, że minęło ponad półtora roku! Pewnie większość z was uznała, że odpuściłam sobie, ale to nie do końca tak było. W tym czasie w życiu naszej całej rodzinki, a przede wszystkim moim zaszło sporo zmian…

 

Koniec kwietnia 2015 roku zapoczątkował zmiany, które z czasem przerodziły się w prawdziwa jazdę bez trzymanki. Zaryzykowałam i zmieniłam pracę – kompletnie inna branża, lepsze warunki, w końcu miejsce gdzie docenia się człowieka. Nareszcie mogłam rozwinąć skrzydła i zacząć robić to co lubię najbardziej. Kiedy zawodowo zaczynałam się spełniać, przyszedł czas na zmiany również w życiu Zuzi. Rano, kiedy z mężem szliśmy do pracy, Zuzia zostawała pod opieką Babci, a po drzemce Babcia zaprowadzała Małą do klubiku. Udało mi się znaleźć bardzo fajne miejsce niedaleko domu, gdzie była mała grupa dzieci, a Panie mogły poświęcić więcej czasu każdemu z nich. Wszystko było ustalone, Zuzia zapisana, Babcia wyraziła chęć pomocy, niby ok… a JEDNAK!

 

Odprowadzanie Zuzi do klubiku nie należało do najprzyjemniejszych – ciągły płacz, nie zostawiaj mnie, ogólnie masakra. W pracy nie mogłam się skupić, bo kiedy wybijała godzina zero, czyli zaprowadzenie przez Babcię Zuzi do klubiku, zastanawiałam się, jak wielki dramat dziś się rozegra. Byłam na skraju wytrzymania, baaa nawet zaczęłam mieć żal do siebie, że zmieniłam pracę, a teraz młody człowiek cierpi na tym. Tak wiem, każde dziecko potrzebuje czasu, żeby zaadoptować się w nowym miejscu, więc powtarzałam sobie w głowie jak mantrę, że nic jej się złego nie dzieje, że z czasem wszystko załapie i że będzie już z górki. I faktycznie, po niecałych dwóch miesiącach beznadziejności, ogromnych wyrzutach sumienia, pojawiło się światełko w tunelu.

Minęły kolejne 3 tygodnie, a Zuzia już na dobre zaklimatyzowała się w nowym miejscu, polubiła ciocie, pojawiły się pierwsze znajomości z innymi dziećmi. Baaaa sama z uśmiechem na ustach prosiła Babcię, żeby szybko zjeść obiadek i biec do cioteczek, bo pewnie już na nią czekają. W końcu wszystko zaczęło się układać i już miałam wieczorami czas, by wrócić do testerowni i dzielić się z wami naszymi spostrzeżeniami o zabawkach. Aż tu nagle….wszystkie moje plany szlag trafił!

 

JAK JA NIENAWIDZĘ CHOROWANIA!

 

Zaczęło się ciągłe chorowanie Zuzi! Co udało się wyleczyć, szła na tydzień do klubiku i z powrotem dom, lekarstwa. Ogólnie znów wróciliśmy do masakry. Zwolnienia (raz ja, raz mąż, raz babcie pomagały), dzień nam mijał za dniem – wszystko podyktowane braniem lekarstw o odpowiedniej godzinie, aż w końcu znów płacz, wyrzuty sumienia i w głowie z powrotem pojawiły się myśli, że to nie ma sensu… że to wszystko obarczone jest zbyt wielkim wysiłkiem, że nie damy rady. Ogólnie fizycznie i psychicznie byłam bardzo wykończona. Stałam się mamą Zombie. Większość rzeczy robiłam mechanicznie aż zaczęło to się odbijać na naszym małżeństwie. Tupnęłam nogą i powiedziałam „BASTA”, tak dłużej być nie może!!! I nagle ni stąd, ni zowąd znów nasz statek wrócił na właściwe wody! Zuzia wyzdrowiała, z chęcią chodziła do klubiku, ja pędziłam do pracy, a później jak struś pędziwiatr biegłam po Zuzię, żeby ją  jak najszybciej odebrać. Nowy rok 2016 zapowiadał się znów optymistycznie i stwierdziłam, że jesteśmy już na tyle silni, że nic nas nie powstrzyma i nie zdziwi…

 

 

 

 

SZOOOOOOK!!!!

 

Była połowa lutego 2016 roku, kiedy to siedząc na kanapie doszłam do wniosku, że dawno nie zawitał do mnie okres. Z myślą, że to niemożliwe poszłam do apteki i kupiłam sobie testy ciążowe. Duuuużo testów ciążowych!!! Tak jakbym miała przeczucie. Hmmm… i co tu dużo mówić, każdy z nich potwierdził to, co teoretycznie miało być niemożliwe! Spodziewaliśmy się z mężem drugiego dziecka. Szooook, niedowierzanie, a wręcz wypieranie, że to się nie dzieje naprawdę. W końcu wybrałam się do lekarza, który i tak potwierdził już w 100 proc. że w moim brzuszku rośnie fasolka (na szczęście jedna!). Ogólnie znowu świat się dla mnie zawalił, przecież jak to, w pracy jestem dopiero od roku, przecież miała być tylko Zuzia, przecież nikt nie myślał o tym, żeby tworzyć nowego człowieczka. Znowu kolejne zmiany.

 

 

Niestety, ciąża nie należała do najprzyjemniejszych, ciężko ją znosiłam. W sumie to funkcjonowałam z dnia na dzień byle tylko wykrzesać z siebie trochę siły na zabawy z Zuzią. I tak minęło 9 miesięcy. Na początku listopada pojawiła się druga kruszynka w naszym życiu. Dwójka dzieci to już dla mnie nie przelewki, ale okazało się, że wystarczy dobra organizacja i jakoś to nasze życie funkcjonuje. Może nie jest idealnie, bo nie zawsze mam czas porobić pranie, pozmywać do końca, czy też przygotować idealny obiad, ale płynie i o dziwo nawet jest spokojnie 🙂 Za to dziewczynki powoli powoli (pod opieką moją lub Tatusia) całkiem nieźle się dogadują. O tym jak Zuzia przyjęła nowego członka rodziny będzie osobny post.

 

CO TERAZ?

 

Minęło pół roczku odkąd Gabrysia pojawiła się w naszej rodzince i tym razem postanowiłam, że już nie odpuszczę – wracamy do testowania zabawek dla młodszych i nieco starszych dzieci, będą moje refleksje z życia codziennego, pojawią się też przepisy na małe co nieco. Nowy etap, nowy wygląd blogu, nowe posty – tego możecie spodziewać się na naszej stronie 🙂 SERDECZNIE ZAPRASZAMY!

 

Jak zawsze możecie nasz znaleźć na fejsuniu, a także od niedawna również na instagramie  🙂

1 Comment
  • Robert Graczyk

    Powodzenia 🙂

    22 maja 2017 at 20:37 Odpowiedz

Post a Comment